- historia leżajska http://www.lezajskhistoria.pun.pl/index.php - Książki o Leżajsku i okolicy http://www.lezajskhistoria.pun.pl/viewforum.php?id=12 - Dzieje Leżajska - Lata okupacji niemieckiej na Leżajszczyźnie http://www.lezajskhistoria.pun.pl/viewtopic.php?id=185 |
Plumer - 2012-08-01 23:21:20 |
„DZIEJE LEŻAJSKA”, Praca zbiorowa pod redakcją Pan prof. Józefa Półćwiartka mają już dwa wydania: pierwsze z 1996 r. i drugie z 2003 r. Rożne aspekty tych publikacji na łamach niniejszego forum poruszali już wcześniej Ursi (Leżajsk w okresie zaborów oraz zajęcie Leżajska przez Wehrmacht we wrześniu 1939) oraz Ksz (błędy w indeksie nazwisk jak i w tekście książki).
A w przypisie do tej informacji czytamy:
Taką gafę może strzelić amator, jednak profesjonalistom, a za takich należy chyba uważać obu Panów, to już zupełnie nie uchodzi. O ile można znaleźć wytłumaczenie, że Autor (Autorzy?) nie znał informacji o charakterze lokalnym, trudnodostępnych, zawartych często tylko w materiałach niepublikowanych, to sprawa Polskiego Związku Powstańczego w roku 1996 (data I wydania książki), była od dawna powszechnie znana, a Leżajszczyzna nie mogła stanowić jakiegoś kuriozum. Dla przypomnienia PZP to kryptonim AK. Informacje na ten temat można znaleźć w wielu poważnych publikacjach, że wymienię tu choćby ARMIĘ KRAJOWĄ W DOKUMENTACH (Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, Warszawa – Wrocław – Kraków 1990), jak i „mniej poważnych” np. Leksykon PWN (Warszawa 1972). Czyżby zawodowi historycy nie mieli dostępu do tych wydawnictw? Jakie były reakcje czytelników można się jedynie domyślać porównując zawartość tego rozdziału w pierwszym i drugim wydaniu książki. Różnica jest kolosalna, jednak i w drugim wydaniu można zauważyć mało rzetelne podejście Autora do zagadnień okupacji niemieckiej na Leżajszczyźnie.
Wydaje się, że powinno być Einsatzkommando 3/I SS-Sturmbannführera A. Hasselberga i Unternehmen „Tannenberg“. O ile nieprawidłową pisownię niemieckich nazw można złożyć na karb błędów edytorskich, to błąd merytoryczny obarcza Autora publikacji. W wielu dostępnych publikacjach podaje się, że operacja o kryptonimie „Tannenberg” miała na celu, najogólniej rzecz ujmując, eliminację tzw. polskiej warstwy przywódczej” i inteligencji już w 1939 roku, a nie eksterminację ludności żydowskiej. Może dla Autora jedno i drugie jest tożsame, dla mnie nie.
Prawie wszystko się zgadza z wyjątkiem jednego drobiazgu. Adam Koszacki przed wojną był działaczem Stronnictwa Narodowego a nie PPS! To dość istotna różnica. A wydawnictwem, które kolportował był „Szaniec”.
Dla porównania przytoczę tą samą informacje z wydania pierwszego książki w 1996 r. :
W obu wydaniach w przypisie wskazującym na pochodzenie tej informacji podany jest artykuł M. Plisia, Początki ruchu oporu w Łańcuckiem, „Profile” 1983, nr 4, s. 19. Proszę zwrócić uwagę na „subtelne” różnice w cytowanych wyżej fragmentach publikacji. Zarówno Pliś jak i Hampel najwidoczniej przyjęli relację Kazimierza Gduli bezkrytycznie. Jej wiarygodność zakwestionował Z. Śliwiński w Uwagach i sprostowaniach do pracy p.t. „DZIEJE LEŻAJSKA”, dotyczące dwóch rozdziałów Pana Józefa Hampla i Pana Józefa Półćwiartka. (Mps, kwiecień 1997, str. 13 – 14). W pierwszej wersji z relacji K. Gduli wynikało, że wymienieni przez niego członkowie grupy należeli do SZP na co wskazuje osoba gen. Tokarzewskiego, z którym rzekomo nawiązał kontakt w listopadzie 1939 r. w Jarosławiu (sic!) K. Bauer. Niestety jest mało prawdopodobne by w tym czasie gen. Tokarzewski przebywał w Jarosławiu. Jeżeli już to w marcu 1940, kiedy to zamierzał przedostać się do sowieckiej strefy okupacyjnej. Poza tym rozkazem Naczelnego Wodza, w styczniu 1940 r. SZP przemianowano na ZWZ i wszyscy jej członkowie automatycznie zostali wchłonięci przez nową organizację. „Wyjątek” stanowili chyba tylko ww. wymienieni „konspiratorzy”, którzy nie figurują w wykazie żołnierzy ZWZ w Leżajsku. Modyfikacja wprowadzona w drugiej wersji relacji, wcale nie nadaje jej wiarygodności. Jak to możliwe, że przez dwa lata tj. do czasu aresztowania przez Niemców, za wyjątkiem Stanisława Dołęgi, pozostali wymienieni przez K. Gdulę nie trafili do jednej z dwóch organizacji niepodległościowych działających na terenie Leżajska?
Coś wygląda mi to na próbę „wyjścia z twarzą” po kompromitującej wpadce z wydania pierwszego. Można zgodzić się z Autorem, że trudno przyporządkować konkretnej organizacji grupę opisywaną w relacji K. Gduli. Franciszek Adamus był przedwojennym działaczem Endecji, natomiast z pozostałych wymienionych przez niego osób, jedynie Stanisław Dołęga był żołnierzem NOW. Należy domniemywać, że reszta „znalazła się w politycznych strukturach organizacyjnych ruchu konspiracyjnego”. Szkoda tylko, że Pan prof. Hampel nie zdradził czytelnikom jakie struktury polityczne i jakie konkretnie organizacje miał na myśli. W stosunku do drugiej opisywanej grupy nie ma żadnych trudności z przyporządkowaniem do konkretnej organizacji. Była to SZP a jej członkowie, po przekształceniu w styczniu 1940 r. w ZWZ, automatycznie zasilili szeregi tej organizacji. Tajemnicą Autora pozostanie zapewne z jakich względów pisząc o dowódcy SZP gen. Tokarzewskim, używa jego drugiego imienia, podczas gdy we wszystkich znanych mi publikacjach występuje on jako Michał Karaszewicz – Tokarzewski.
Może się czepiam, ale uważam, że w ostatnim zdaniu Autor powinien sprecyzować o co mu chodzi. Mniej zorientowany czytelnik ma prawo się zastanawiać czy dotyczy to innych, niż wyżej wymienione, organizacji podziemnych związanych z innymi stronnictwami politycznymi czy też może chodzi konspiracyjne oddziały dywersyjne lub partyzanckie spoza Leżajszczyzny. I tak jest postęp, bo w I wydaniu Autor prawie zupełnie nie zauważył istnienia NOW w Leżajsku.
Zakładam, że to błąd edytorski ale sprostować trzeba. Rudolf Lambert Jaszowski powrócił do Leżajska w styczniu 1940 roku.
Pewnie znów można zarzucić mi nadmierne „czepialstwo”, ale odnoszę wrażenie, że informację powyższą wstawiono na zasadzie „powiedział co wiedział”. Przecież oprócz Krzeszowa silne ośrodki konspiracyjne istniały też w Rudniku i Nisku, tylko co to ma wspólnego z Leżajszczyzną?
W przypisie do powyższej informacji Autor powołuje się na M. Plisia, Służba zdrowia w Łańcuckiem podczas okupacji, „Przegląd Lekarski" 1976. T. 33. Historia lubi się powtarzać, gdyż prof. Hampel znów bezkrytycznie przyjął informacje z publikacji Plisia, datowanej na rok 1976. Po pierwsze w obwodzie AK Łańcut zostały zorganizowane nie dwa a co najmniej trzy oddziały partyzanckie, działające w krótkich, następujących po sobie okresach czasu. Były to oddziały: „Lisa”, „Łukasza” i „Szpaka”. Po drugie oddział „Ojca Jana” nie został zorganizowany w obwodzie łańcuckim w lipcu 1943 r. tylko w obwodzie biłgorajskim wiosną 1943 r. Wystarczyło sięgnąć do jednego z wielu dostępnych opracowań na ten temat takich jak: S. Puchalski, Partyzanci Ojca Jana, dwa wydania (Stalowa Wola 1994 i 1996 r.), D. Garbacz, Wołyniak legenda prawdziwa (Stalowa Wola 1996), S. Socha, Czerwona śmierć (Stalowa Wola 1997) czy Małopolski Słownik Biograficzny Uczestników Działań Niepodległościowych 1939 – 1956, Tom II (Towarzystwo Sympatyków Historii, Kraków 1998).
Czy ruch ludowy prowadził na Leżajszczyźnie żywą działalność to sprawa mocno dyskusyjna. Moje wątpliwości zdaje się potwierdzać sam Autor, gdyż opisując w dalszej części różne aspekty działalności ruchu ludowego, przytacza większość przykładów z obwodu łańcuckiego, jednak tylko niewielka ich część dotyczy samej Leżajszczyzny.
Autor zupełnie zaburzył ciąg chronologiczny jak i logiczny powyższej informacji. Czytając uważnie można wysnuć wniosek, że SN w połowie 1941 r. powołało organizację o nazwie Narodowa Organizacja Wojskowa, której organizowaniem w Leżajsku zajął się kpt. Józef Baran lecz jego działalność w tym zakresie przerwało aresztowanie 16 maja 1940 r. (w dalszej części tekstu Autor wymienia kpt. Barana jako jednego z aresztowanych). Na dodatek z powyższego wynika jakoby w tym samym czasie Józef Baran został też komendantem NOW w COP i dowódcą Batalionu Ziemi Leżajskiej. Pomieszanie z poplątaniem. Właściwa chronologia działalności Józefa Barana najogólniej powinna wyglądać tak: 1939/40 tworzenie szkieletowego Batalionu Ziemi Leżajskiej w Organizacji Wojskowej SN, którego zastaje dowódcą, 16.V 1941 r. aresztowanie przez Gestapo, 22.VI 1941 r. ucieka z więzienia w Przemyślu, rozbitego wskutek rozpoczęcia wojny niemiecko – sowieckiej, ukrywa się u siostry w Łosicach, gdzie wstępuje do NSZ, w lutym 1943 zostaje mianowany komendantem Okręgu IV Rzeszowskiego NSZ (a nie NOW!), w połowie 1943 wraca do NOW, gdyż jest zwolennikiem scalenie z AK. Komendantem Okręgu Rzeszowskiego (COP) NOW był Kazimierz Mirecki ps. „Żmuda”. (Bardzo możliwe, że informację dotyczącą rzekomej komendantury NOW w COP J. Barana zaczerpnął Autor z pracy Z. Śliwińskiego, Okupacja niemiecka na Leżajszczyźnie, jednak maszynopis powielany pochodzi z 1977 r. i od tamtej pory zostały ujawnione nowe dokumenty i relacje). Ciekawe czy prof. Hampel przy minimum wysiłku nie mógł dotrzeć do tych informacji? Poza tym skąd pochodzi informacja, że Ludwik Więcław był nauczycielem?!
Autor wymieniając osoby zaangażowane w rozwój organizacyjny NOW na terenie Leżajszczyzny wymienia „ppor. rez. Edwarda Szklarka”. Najprawdopodobniej chodzi tu o Aleksandra Szklarka ps. „Lech” z Sarzyny. Zupełnie niezrozumiały jest dla mnie opis wyniku pracy szkoleniowej i werbunkowej wspomnianych w tekście działaczy NOW. Skoro w skład plutonu powinno wchodzić 3 – 4 drużyny, plutony szkieletowe to plutony o niepełnym stanie osobowym, przewidziane do późniejszego uzupełnienia, to jaki sens miałoby tworzenie 5 plutonów szkieletowych i 1 drużyny o pełnym składzie kadrowym? Poza tym jaki związek miałaby mieć akcja werbunkowa do oddziałów NOW w Leżajsku z utworzeniem oddziału „Ojca Jana”? Dodatkowy problem polega na tym, że Przysiężniak w połowie 1942 r. był jeszcze oficerem komendy powiatowej NOW w Krasnymstawie a pod koniec roku 1942 z polecenie komendanta Okręgu Lubelskiego NOW, udał się do powiatu biłgorajskiego z zadaniem utworzenia oddziału partyzanckiego. Poza tym ktoś tu chyba przesadził jeśli chodzi o rejon działania oddziału dywersyjnego Przysiężniaka w 1942 r.
Niestety nie rozumiem konstrukcji logicznej powyższych wywodów. W pierwszym zdaniu Autor stwierdził, że w Sarzynie utworzony został oddział NOW, by dwa zdania dalej napisać, iż najprawdopodobniej w Sarzynie działała placówka NOW. Sugeruje to, że wymieniony w pierwszym zdaniu oddział mógł podlegać innej placówce. Skąd takie informacje? Ponadto dowódca placówki w Kuryłówce nazywał się Emil Kostek nie Kostka (błąd powtarza się także w indeksie nazwisk).
Informacja dość lakoniczna i niestety niezgodna z prawdą. Z. Śliwiński w swoich Uwagach i sprostowaniach... z kwietnia 1997 r., napisał m.in.: „Raport Władysława Jagusztyna ps. „Oracz” został sporządzony tendencyjnie i znamy inspiratora. Zabór żywności we wsiach ukraińskich był usankcjonowany odpowiednimi rozkazami. Na podstawie rozkazu komendanta Podokręgu AK Rzeszów, każda rekwizycja żywności, koni i wozów we wsiach ukraińskich i Liegenschaftach na rzecz Armii Krajowej dowódca oddziału musiał (powinien) potwierdzić kwitem zaopatrzonym pieczątką oddziału i podpisem dowódcy (postępowanie obowiązujące w każdej armii). Rozkaz ten dotyczył również OP-44 por. „Ojca Jana”, nie mogło być mowy o samowoli. Każdy dowódca odpowiadał za postępowanie swoich żołnierzy. Podkreślić należy, że odstępstwa od tego rozkazu należały do rzadkości i były karane z całą surowością prawa przez Wojskowe Sądy Specjalne Armii Krajowej. (…) „Oracz” miał ku temu własne powody oraz niezaspokojone ambicje i to spowodowało krzywdzące opinie o oddziale OP-44 por. „Ojca Jana”, zresztą niezgodne z prawdą. Jego polityka zmierzała do rozdźwięku pomiędzy Armią Krajową a Batalionami Chłopskimi.” [podkr. – Plumer] (str. 16). W mojej opinii to co napisał Z. Śliwiński nie jest równoznaczne z tym co sugeruje J. Hampel w przypisie. Zresztą W. Jagusztyn był autorem raportów oskarżających również innych dowódców spoza BCh, w tym Henryka Puziewicza ps. „Batura”, ówczesnego komendanta obwodu AK Łańcut.
Autor powołuje się na kolejne ustalenia M. Plisia. Pewnie również z tego „źródła” pochodzi informacja o kontaktach GL z Betką. W mojej opinii jest ona mało wiarygodna, gdyż Betka w lipcu 1943 r. odszedł z „Baturą” do obwodu przemyskiego. Miałem okazję zapoznać się z kilkoma opracowaniami M. Plisia i niestety z przykrością muszę stwierdzić, że wiele podawanych przez niego informacji (może za wyjątkiem publikacji dotyczących konspiracyjnej służby zdrowia) jest po prostu niewiarygodnych lub wręcz fałszywych, a niektóre stwierdzenia świadczą o totalnej nieznajomości zagadnień związanych z wojskowością i uzbrojeniem. Autor rozdziału w przypisach, w celu pogłębienia wiedzy o „Iskrze”, odsyła czytelnika do Wojskowego Przeglądu Historycznego z 1976, nr 4, Z kroniki czynu zbrojnego Gwardii Ludowej. Wybrane akcje i walki 1942-1943., uznając chyba tę publikację za miarodajną, co może dziwić, mając na względzie wieloletnie fałszowanie rzeczywistej działalności GL – AL. Dziś dostępne są publikacje demaskujące, na podstawie ujawnionych materiałów źródłowych, prawdziwą historię tej organizacji np. Tajne oblicze GL-AL i PPR, wybór i opracowanie: Marek J. Chodakiewicz, Piotr Gontarczyk, Leszek Żebrowski, t. 1–2, (Warszawa, Burhart Edition, 1997–1999). Aktualnie, również w Internecie, o „Iskrze” można przeczytać w Biuletynie IPN nr 3–4/2006 s. 59 – 67 http://www.ipn.gov.pl/ftp/pdf/biuletyn3-4_62-63.pdf .
Szkoda, że Autor nie podał źródła pochodzenia pierwszej informacji, gdyż osobiście nie potrafię znaleźć żadnych informacji o grupie partyzanckiej mjra Riazanowa. J. Markiewicz wymienia Iwana Riazanowa, jako jednego z rannych w bitwie na Porytowym Wzgórzu. W żadnym razie nie mógł być on jednak w stopniu majora, gdyż był tylko dowódcą jednej z drużyn w oddziale ppłka. Nikołaja Prokopiuka. Odnośnie rajdu Kowpakowców Autor w przypisach przywołuje szereg publikacji w tym: artykuły w „Nowinach” i „Profilach” z roku 1984 czy w „Roczniku Naukowo-Dydaktycznym WSP w Rzeszowie” z 1974. Zabrakło jednak tu informacji o ścisłej współpracy z 1.UDP Petro Werszyhory wielu oddziałów AK, w tym oddziału „Ojca Jana” mającego korzenie NOW. Można o tym przeczytać zarówno w książkach: Partyzanci „Ojca Jana” Stanisława Puchalskiego (Stalowa Wola 1994) jak i Partyzancki Kraj Jerzego Markiewicza (Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1985), zawierającej szereg szczegółów dotyczących działalności oddziału Werszyhory.
Przyznaję bez bicia, że konstrukcja powyższego zdania jest dla mnie niezrozumiała. Rozumiem w zasadzie co Autor chciał napisać, jednak nie pojmuję dlaczego użył takiej składni.
Gdyby Autor znał choć trochę okolice Leżajska i uważnie przeczytał to co napisał Z. Śliwiński, na którego się powołuję opisując tę akcję wiedziałby, że w Maleniskach nie ma torów kolejowych i chodziło tu o tzw. „mijankę Maleniska” na torach w Lesie Klasztornym.
Autor wymienia te różne przekazy źródłowe w przypisie nr 106 na str. 474. Są to m.in. materiały ze zbiorów prof. Półćwiartka oraz prace W. Wilbik – Jagusztynowej i A Fitowej, wszystko z czasów szczytowego PRL. Często akcje podziemia niepodległościowego przewłaszczane były przez organizacje lewicowe tj. GL – AL. Jednak apologeci BCh też nie gardzili takim procederem. Jaskrawym przykładem takiego postępowania są informacje o rzekomym wysadzeniu przez BCh latem 1944 r. mostu na trasie Leżajsk – Przeworsk. Należy domniemywać, że chodzi o most w Tryńczy. Problem polega tylko na tym, że jedynego znanego wysadzenia tego mostu dokonał, w nocy z 5/6 IV 1944 r., w ramach akcji kryptonimie „Jula”, oddział dywersyjny AK ze stołecznego batalionu „Zośka”. Zaminowania torów w Wierzawicach dokonali partyzanci sowieccy, którymi dowodził oficer o nazwisku Borysjan lub Borysjanow, więc tej akcji również nie można zapisać na konto BCh. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że niezbyt przemyślaną akcję na posterunek policji granatowej w Grodzisku, przeprowadzoną przez bojówkę oddziału GL „Iskry”, Autor również przypisał BCh.
Powyższa informacja zawiera szereg nieścisłości co po raz kolejny świadczy o niechęci Autora do zgłębienia tematu, bo jak inaczej można nazwać powoływanie się w przypisach na nie datowany maszynopis M. Plisia czy publikację J. Garlińskiego z 1971 r. Czyżby nic w tej kwestii nie zostało w międzyczasie wyjaśnione? Osobiście znam dwie publikacje, które w sposób jednoznaczny opisują powyższe wydarzenia. Pierwszą bardziej znaną, ogólnie dostępną jest książka Jędrzeja Tucholskiego Cichociemni, która doczekała się już kilku wydań (osobiście korzystam z wydania III, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1998, ale są nowsze). Drugą mniej znaną, jednak zawierającą ogrom szczegółów, jest książka Kajetana Bienieckiego zatytułowana Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, której pierwsze wydanie ukazało się w wydawnictwie Arcana w 1994 roku (w moim posiadaniu wydanie II, DW Bellona, Warszawa 2005). Zacznijmy od sprostowania rzeczy fundamentalnej tj. faktu, że wspomniane zrzuty miały miejsce w roku 1944 a nie 1943 (zakładam, że to błąd druku). Dwie znajdujące się najbliżej Leżajska placówki zrzutowe zwane „koszami” leżały: w okolicach Rakszawy (kryptonim „Paszkot”) oraz w okolicy Woli Zarczyckiej (kryptonim „Perkoz”). Pierwszy zrzut miał miejsce rzeczywiście z 15/16 kwietnia 1944 r., z jednego samolotu, jednak miejscem zrzutu był „Paszkot” a nie okolice Woli Zarzyckiej (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 125). Dwa następne miały miejsce z 30/31 maja 1944 r., na oba ww. zrzutowiska, przy czym koło Rakszawy, oprócz zrzutu materiałowego, wylądowało sześciu skoczków tzw. „cichociemnych”. W różnych publikacjach podawano różną ilość samolotów dokonujących owej nocy zrzutów na „Paszkot”. Uczestnicy akcji na ziemi (E. Kübler, J. Pelc – Piastowski i Z. Śliwiński) wahali się między 2 a 3 samolotami, M. Pliś określił ich liczbę na 6 (sic!). W rzeczywistości 2 samoloty dokonały zrzutu na „Paszkot” i 2 na „Perkoz” (szczegóły K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 156). Skoczkowie to: ppor. Maksymilian Klinicki ps. „Wierzba 2", mjr Adolf Łojkiewicz ps. „Ryś 2", por. Karol Pentz „Skała 2", ppor. Feliks ps. Perekładowki „Przyjaciel 2", ppor. Tadeusz Tomaszewski ps. „Wąwóz" i mjr Stanisław Trondowski „Grzmot 2" (J. Tucholski, Cichociemni, PAX Warszawa 1988, str. 176). Jako ciekawostkę można podać, że w zrzutach, zarówno w dniu 15/16 kwietnia jak i 30/31 maja brał udział, jako dowódca samolotu mjr nawigator Eugeniusz Arciuszkiewicz z eskadry 1586 PAF (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 356 i 377). Faktyczna zawartość zrzutów materiałowych w dniu 30/31 maja była następująca: na „Paszkot” oba samoloty zrzuciły 18 zasobników i 16 paczek, na „Perkoz” 24 zasobniki i 24 paczki (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 156).
Powyższe dane prof. Hampel podał za J. Garliński, Polska w Drugiej Wojnie Światowej, Londyn 1982. Wg danych opublikowanych przez K. Bienieckiego, z zaopatrzeniem dla Armii Krajowej startowało 966 samolotów, w 109 nocnych i 2 dziennych operacjach. Dokonano 512 zrzutów a 3 samoloty lądowały na zakonspirowanych lotniskach polowych. Po więcej szczegółów odsyłam do książki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, a zainteresowanych skoczkami do pracy J. Tucholskiego Cichociemni.
W powyższą informację znów wkradła się drobna nieścisłość, powielana zresztą w Partyzanci Ojca Jana, S. Puchalskiego czy w ostatnim czasie w Kurierze Powiatowym nr 5/2012 (str. 13) Ukazało się na ten temat wiele publikacji i wspomnień (informacje dotyczące tego wydarzenia można znaleźć m.in. w J. Pelc – Piastowski W poszukiwaniu zwycięstwa, Biała Podlaska 2006). W nocy z 23/24 kwietnia 1944 r., samolot typu Halifax został uszkodzony w czasie lotu do Polski i nie zdążył dokonać zrzutu w docelowym miejscu w Okręgu Lubelskim pod Puławami. „Gdy Halifax JP 224 zaczął tracić wysokość, pilot wyrzucił zasobniki na „dziko”. Spadły one na terenie zakwaterowania Wehrmachtu, na przedmieściu Leżajska (Borki – Siedlanka) [podkr. – Plumer]. Zrzut na „Klacz” został stracony. (…) Nieprzyjaciel meldował: „(…) 15 km na południowy wschód od Rudnik spadł nieprzyjacielski samolot. Prawdopodobnie załoga wyskoczyła na spadochronach i zbiegła. (…) [W dniu 25.4] w miejscowości Siedlanka [podkr. – Plumer] znaleziono 8 zasobników spadochronowych z materiałem wybuchowym, bronią, amunicją i radiostacją nadawczą.” (J. Tucholski, Cichociemni, Warszawa 1988, str. 172). A jakie były dalsze losy załogi samolotu? „Sześć minut przed przylotem w rejon placówki „Klacz” 901, dwa lewe silniki przestały pracować i samolot zaczął tracić wysokość. Zrzucono więc ładunek „na dziko”, a załoga skakała na spadochronach o godz. 23.45. (…) Załoga, z wyjątkiem bombardiera [E. Elkington–Smith – Plumer] wziętego przez Niemców, dostała się do oddziałów partyzanckich AK” (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 430). Nie ma chyba sensu roztrząsać kto ma największe zasługi w ratowaniu angielskich lotników, gdyż sam znam kilka relacji, które wymieniają zupełnie różne osoby, należące do różnych organizacji niepodległościowych. Niewątpliwie ostatecznie zostali przerzuceni za San do Oddziału AK „Kmicica” (gościli też u „Ojca Jana”). A następnie: „Czterech lotników [T. Storey, C.J. Keen, J.C. Hughes, P.M. Stradling – Plumer] przekazano partyzantce sowieckiej w Puszczy Solskiej, skąd zostali podjęci samolotem z 6/7 czerwca i przewiezieni razem z rannymi do Kijowa. Z Kijowa lotnicy odlecieli do Moskwy, skąd pociągiem odjechali do Murmańska, a następnie morzem dopłynęli 8 lipca do Szkocji” (K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Bellona, Warszawa 2005, str. 430). Czyż to nie fascynująca historia? A tak na marginesie, dwóch pozostałych członków załogi, czyli O.W. Congdon i W.G. Davis, doczekało końca wojny w okupowanej Polsce, ukrywani przez AK. A i ten aresztowany przez Niemców E. Elkington–Smith przeżył wojnę w obozie jenieckim i powrócił do domu.
Prof. Hampel serwuje chyba czytelnikom jakiś quiz. Litości Panie Profesorze! O co tu chodzi?! Należałoby chyba wyjaśnić czytelnikom jaki jest związek przyczynowo – skutkowy pomiędzy porażką wyprawy (oddziału dywersyjnego Obwodu Łańcut AK) na posterunek żandarmerii w Sieniawie oraz represjami okupanta wobec konspiracji leżajskiej ( i jakie zdarzenia Autor ma tu na myśli?) a tym, że na Zasaniu „działał w zasadzie jedynie” oddział „Ojca Jana” w drugiej połowie 1943 r. (bo chyba o ten okres chodzi, choć mogę się mylić gdyż następne zdanie cofa akcję o miesiąc z okładem wstecz). Proszę o wybaczenia za sformułowanie ale „to się kupy nie trzyma”.
Nie rozumiem zupełnie bezkrytycznego przyjmowania i cytowania przez prof. Hampla informacji publikowanych (i niepublikowanych) przez M. Plisia jako wiarygodnych, tak jakby stanowiły wyrocznię w sprawach konspiracji na Leżajszczyźnie i nie tylko. Miałem możliwość zapoznania się z kilkoma pracami Pana Plisia, zarówno tymi opublikowanymi na łamach lokalnej prasy, jak i kopiami maszynopisów. W mojej opinii, nawet dla takiego jak ja amatora, są one bardzo niewiarygodne. To mieszanka faktów, totalnej fikcji i propagandy na użytek ówczesnych mediów kontrolowanych przez „przewodnią siłę narodu”. Oczywiście nie znam wszystkich materiałów autorstwa Plisia, na które powołuje się Pan Profesor, jednak na podstawie artykułu zatytułowanego O „Szpaku” – legendy i fakty opublikowanego wiele lat temu w Profilach nr 6/84 można wyrobić sobie zdanie na temat jego wiarygodności. Ale do rzeczy. Autor powołuje się na jakieś rozmowy przeprowadzone przez Plisia po wojnie. Mój Boże nie chcę się zbyt długo nad tym rozwodzić, ale czy nie prościej byłoby sięgnąć do monografii napisanej przez żołnierza oddziału „Ojca Jana”, Stanisława Puchalskiego lub biogramu Przysiężniaka w Małopolskim Słowniku Biograficznym Uczestników Działań Niepodległościowych 1939 – 1956, Tom II, opracowanym przez Andrzeja Zagórskiego? A propos Aleksander Szklarek nosił pseudonim „Lech” a nie „Olech”.
Znów powołanie się na ustalenia Plisia. Nie wiem czy to jakieś zauroczenie czy zwykłe lenistwo. Przecież od dawna dostępna jest książka Puchalskiego a nawet wspomnienia K. Mireckiego. Na miłość Boską chyba Profesor historii powinien skonfrontować dostępne materiały. Wg Puchalskiego okoliczności są jasne – zdrada. Odłączenie się „Wołyniaka” ze swoją w końcu nieliczną grupą, wcale nie oznaczało rozpadu oddziału. Po tych wydarzeniach B. Usow został mianowany zastępcą Przysiężniaka. Oddział istniał praktycznie do końca lipca 1944 r. Brak słów.
Jeżeli wg Autora po wydarzeniach w Grabie, w rejonie Zasania pozostał tylko oddział „Wołyniaka” to jak wytłumaczyć fakt, że z kowpakowcami w lutym 1944 r. współpracował także (a może przede wszystkim) oddział „Ojca Jana”? Dalej Autor snuje jakieś przypuszczenia na temat kontrowersyjnego postępowania w tym okresie oddziału „Wołyniaka” oraz terroru stosowanego w stosunku do ludności ukraińskiej. Skąd te informacje? Odpowiedź znajdziemy w przypisie nr 115 gdzie znów przywołano materiały M. Plisia gdzie rzekomo „Autor przedstawia też dalsze, bardzo skomplikowane i kontrowersyjne dokonania „Wołyniaka”. Zastanawia mnie czy przypadkiem ktoś tu nie pomylił roku 1944 z 1946 oraz jakież to rewelacyjne materiały na temat „Wołyniaka” posiadł Pliś, a do których nie udało się dotrzeć Garbaczowi, którego książki prof. Hampel również nie zauważył, opracowując rozdział dotyczący okupacji na Leżajszczyźnie.
Znów nieścisłość. Józef Puchała miał pseudonim „Lis” nie „Paweł”.
Nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, ale wydaje mi się, że z tego opisu wynika jakoby Julin i Rakszawa leżały za Sanem w stosunku do Leżajska? Chyba, że to kolejny błąd drukarski.
Co prawda Autor nie przywołuje konkretnych relacji, które kwestionują objęcie dowództwa nad całością zgrupowania przez „Szpaka”, jednak śledząc przypisy do tego rozdziału można domyślać się, że chodzi znów o „ustalenia na podstawie powojennych rozmów” poczynione przez M. Plisia. Zastanawiam się czy Autor rozdziału zdaje sobie sprawę z faktu, że objęcie dowództwa każdego oddziału w Armii Krajowej musiało być usankcjonowane odpowiednimi rozkazami i żadne odczucia indywidualne „uczestników tamtych wydarzeń” nie mają w tej kwestii większego znaczenia. Oddział partyzancki o którym tu mowa nosił kryptonim „Prokop”, od jednego z pseudonimów pierwszego komendanta Obwodu Łańcut Henryka Puziewicza. Jego następcą był kpt. Ernest Wodecki ps. „Szpak” i to on został mianowany dowódcą tego zgrupowania. Nie mieli co do tego wątpliwości: kpt. Wojciech Szczepański ps. „Julian”, który został dowódcą oddziału po śmierci „Szpaka”, por. Emil Kübler ps. „Wróg” – oficer dywersji Obwodu AK Łańcut i dowódca plutonu Oddziału Partyzanckiego AK „Prokop” czy Jerzy Pelc-Piastowski ps. „Łazik” – żołnierz dywersji Obwodu AK Łańcut oraz OP-39 AK. I na tym można w zasadzie poprzestać.
Powyższe rewelacje pochodzą, jak można się było spodziewać, ze zbiorów M. Plisia. W mojej opinii ktoś tu skojarzył wydarzenia z niewłaściwymi osobami. Tak jak częstym zjawiskiem po wojnie było przywłaszczanie sobie cudzych zasług, tak w tym przypadku winą za cudze grzechy obarczono zgrupowanie „Szpaka”. W tym czasie (22 czerwca) miała rzeczywiście miejsce samowolna wyprawa represyjna na Dąbrowicę, przeprowadzona przez oddział LSB (Ludowa Straż Bezpieczeństwa nie podlegająca scaleniu i wyłączona spod rozkazów AK), pod dowództwem Piotra Ćwikły. W wyniku tej zbrodniczej akcji zginął ksiądz greko – katolicki Mikołaj Dobrzański (jako osoba wyjątkowo lojalna wobec Polski, znajdujący się pod ochroną AK) oraz 23 osoby narodowości ukraińskiej. Oddział LSB na rozkaz „Szpaka” został rozbrojony a jego dowódcę czekał sąd i najprawdopodobniej rozstrzelanie (Z. Śliwiński, Uwagi i sprostowania …., Mps, kwiecień 1997, str. 17). Pan prof. Hampel zdaje się należy do bezkrytycznych gloryfikatorów ruchu ludowego, co jednak nie powinno Go zwalniać z odrobiny obiektywizmu.
Nie wiem czy to ja jestem przewrażliwiony czy też mam zbyt wysokie oczekiwania, ale uważam, że od Profesora historii można wymagać używania sformułowań nie tylko fachowych ale i adekwatnych do opisywanych zdarzeń. W związku z tym razi mnie stwierdzenie, że kpt. „Szpak” został ranny w trakcie strzelaniny, tak jakby dotyczyło to jakichś porachunków gangsterskich pod Pruszkowem czy Wołominem. Zachowując choćby odrobiną szacunku dla poległych w walce, można było użyć sformułowania „potyczka”, „bój”, „starcie” itp. Poza tym żołnierze niemieccy zajmowali dopiero pozycję czy byli już okopani? OK. Może niepotrzebnie się czepiam przecież jest w tym rozdziale więcej istotnych nieścisłości.
Autor znów cytuje te „rewelacje” za M. Plisiem. Takie fantazje można pisać z perspektywy lat, nie zadając sobie trudu zrozumienia jak rzeczywiście wyglądała sytuacja w rejonie tych tragicznych zdarzeń. Rzeczywiście można mieć zastrzeżenia co do wyboru miejsca zakwaterowania rannych żołnierzy, jednak wszystkie historie o możliwości natychmiastowej ewakuacji za San można między bajki włożyć. J. Pelc – Piastowski, żołnierz zgrupowania OP-39, tak oto komentuje tamte zdarzenia: „(…) te lasy były naprawdę otoczone, a cała okolica nasycona Niemcami i Kałmukami, więc opowiadania różnych ludzi, iż „tak sobie” wychodzili z lasu, przechodzili przez San (też obsadzony) w takiej czy innej misji są czystą fantazją.” [podkr. – Plumer] (J. Pelc – Piastowski, Nasza jest noc, Katowice 2010, str. 197). Stwierdzenie, że „Szpak” „odmówił i z grupą najbliższych przyjaciół pozostał na Kahlówce”, brzmi niepoważnie, bo mam m.in. wątpliwości czy obstawę przydzieloną rannemu dowódcy zgrupowania partyzanckiego można nazwać „grupą najbliższych przyjaciół”?! „Trzeba też pamiętać, iż przy wykonywaniu tak trudnej i odpowiedzialnej misji nie mogły brać udziału przypadkowe osoby, do których nawet sam „Szpak” nie miałby zaufania. (J. Pelc – Piastowski, Nasza jest noc, Katowice 2010, str. 197).
Przytoczona relacja bazuje znów na „ustaleniach” Plisia. Nie wiem dlaczego dla prof. Hampla jest on wyrocznią. Może po prostu z lenistwa. Ale do rzeczy. Wypadałoby wyjaśnić czytelnikowi, że oddziały „Mongołów” to odziały wchodzące w skład Kałmuckiego Korpusu Kawalerii Dra Dolla (tym bardziej, że w I wydaniu Autor nazywał tak policję ukraińską). Ciekawe jakie dowody może przedstawić Autor na poparcie tezy, że grupa „Szpaka” nie wystawiła ubezpieczenia. Jeszcze bardziej zdumiewająca jest informacja na temat poległych partyzantów. Autor twierdzi, na podstawie materiałów Plisia, że śmierć poniosło 9 osób, z czego 4 o nieustalonych nazwiskach. Tymczasem wg m.in. Józefa Borcza ps. „Krótki”, Emila Küblera ps. „Wróg”, Bogusława Nizieńskiego ps. „Sokół” i Zenona Śliwińskiego ps. „Babinicz”, w Kalówce zginęło 7 żołnierzy AK. Znane są też ich nazwiska. Oprócz wymienionych przez Autora rozdziału zginęli: Stanisław Cisek ps. „Kawka”, Bogusław Pawłowski ps. „Orkan” i Franciszek Ruta ps. „Klucz”. |
Ursi - 2012-08-02 10:37:10 |
Noo, powiem szczerze, że niecierpliwie czekałem na ten post! Dobra robota! |
Plumer - 2012-08-17 13:04:03 |
Czas na krótkie podsumowanie.
Nie wiem czy w okresie opisywanym przez prof. Hampla największy wpływ na stosunek społeczeństwa Leżajszczyzny do władz radzieckich miały „okoliczności” związane z Powstaniem Warszawskim, wszak wcześniej był Katyń oraz represje w stosunku do żołnierzy AK i ludności cywilnej kresów wschodnich. Wydarzenia te znane były także mieszkańcom Leżajszczyzny. Szkoda też, że Autor nie podaje o jaki oddział AK rozbrojony w okolicach Sarzyny i Rudnika chodzi. Może to nie ma większego znaczenia ale w dostępnych publikacjach podaje się, że w tych okolicach został podstępnie rozbrojony oddział kpt. Witolda Szredzkiego ps. „Sulima”, który jednak pochodził z Obwodu Gródek Jagieloński. Ważniejszym jednak wydaje się fakt, że pomocy żołnierzom sowieckim udzielali BCh-owcy z frakcji Jagusztyna, co później eksponowali z dumą w swoich życiorysach „kombatanckich”. O tym jednak wzmianki u prof. J. Hampla nie znajdziemy. Noszę się z zamiarem dopisania krótkiego suplementu obrazującego, na dwóch konkretnych przykładach, publikacje na których m.in. opierał swoje wywody Autor, ale to za jakiś czas. |
Ursi - 2012-08-17 19:02:50 |
O tym nie pisałem na forum, ale dla uzupełnienia tworzonego przez Ciebie obrazu warto jeszcze dodać taki cytacik z pierwszych stron rodziału, który wyszedł w I wydaniu: |
Plumer - 2012-09-08 23:05:39 |
Do tego co napisał wyżej Ursi można dodać jeszcze jedna informację. W I wydaniu Dziejów Leżajska. na str. 462 Autor napisał: "Już 12 września władze niemieckie za pośrednictwem kahału poleciły wszystkim zdrowym mieszkańcom narodowości żydowskiej przenieść się za San. Następnego dnia rozpoczęto przymusowe wysiedlanie ludności żydowskiej, rabując przy okazji ich mienie". Faktycznie wypędzenie Żydów z Leżajska do strefy okupacyjnej sowieckiej nastąpiło 4 października 1939 r. Nie mogło to nastąpić wcześniej, gdyż drugi okupant uderzył na Polskę 17 września 1939 r. i nie mógł dojść do linii Sanu 12 września. Wojska bolszewickie po ustaleniu nowej linii demarkacyjnej wycofały się z Kuryłówki i Zasania 21 października. Sieniawa, gdzie pojawiła się duża strażnica Pogranotriadu, znalazła się po stronie sowieckiej. Natomiast w Cieplicach i Piskorowicach Niemcy wybudowali strażnice Grenzschutzu. |
ksz - 2012-09-09 14:27:57 |
W II wydaniu podnoszona przez Ciebie kwestia brzmi już zgoła inaczej, mam nadzieję, że już poprawnie: "2 października władze niemieckie wezwały władze kahału i zakomunikowały im, że wszyscy zdrowi mieszkańcy narodowości żydowskiej muszą przenieść się za San, do radzieckiej strefy okupacyjnej" |
Plumer - 2012-09-09 21:43:03 |
II wydanie to już, na całe szczęście, nieco inna "bajka" :). Zniknęło wiele kuriozalnych zapisów m.in. i ten, o którym wspomniał wyżej Ursi. Jednak mam podobne zdanie jak Ursi: amatorom można wybaczyć niewiedzę, profesorom nie! (zwłaszcza w kwestiach wiedzy elementarnej) |
Plumer - 2012-09-15 14:50:16 |
SUPLEMENT
Ciekawe na jakiej podstawie Pliś twierdził, że wszystkie ww. pacyfikacje były odwetem za akcje na Waldlager i odbicie więźniów w Żołyni? Nie ma na to żadnych dowodów. Wiadomo natomiast, że pacyfikację Leżajska i Woli Zarzyckiej była wynikiem zdrady, a dokładniej działalności w strukturach AK agentów Sipo.
Autor lubi serwować różne „rewelacje” na temat działalności organizacji podziemnych w czasie II wojnie światowej tylko opiera się na kiepskich podstawach i na dodatek nie podaje ich źródeł. Jedną z licznych fantazji Plisia jest powyższe stwierdzenie podczas gdy większość znanych i dostępnych opracowań dotyczących struktury AK w Podokręgu Rzeszów wymienia Przemyśl jako siedzibę inspektoratu. Poza tym Przemyśl w tamtym okresie był miastem nadgranicznym jedynie w okresie od września 1939 r. do czerwca 1941 r. Położenie Jarosławia nie było wcale znacznie korzystniejsze, więc teza Autora nie wynika z jego kompetencji a co najwyżej z jego wybujałej wyobraźni.
O ile informacja na temat „Kowpakowców” na Zasaniu jest prawdziwa, to trzeba podkreślić, że w lutym 1944 nie było żadnego zrzutu w rejonie opisanym przez Autora. Pierwszego zrzutu na tym terenie dokonano, z 15/16 kwietnia 1944 r. z jednego samolotu, o czym pisałem powyżej.
W zasadzie można powyższy cytat pozostawić bez komentarza. Pomijając zwroty typu „robił porządki z administracją niemiecką” czy „oddał dość duże usługi sprawie narodowej i ludzie mu to pamiętają”, informacja dotycząca konfliktu „Wołyniaka” z władzami Polski Ludowej jest po prostu nieadekwatna do faktycznych wydarzeń z tamtego okresu.
Nie chcę się powtarzać na temat fałszu informacji dotyczącej rzekomego rozpadu oddziału „Ojca Jana” po wydarzeniach w Grabie, bo uczyniłem to powyżej. Jednak pragnę zwrócić uwagę jakiej jakości publikacje przywołują w swoich opracowaniach różni autorzy w tym Pan prof. Hampel. Z cytowanej relacji Plisia wynika, że oddział po przegranej potyczce w Grabie poszedł w rozsypkę, jego resztki pozbierał jakiś leśniczy a los dowódcy jest zupełnie nie znany. Prawdą jest, że Bolesław Usow, przed aresztowaniem przez biłgorajskie gestapo, pełnił funkcję leśniczego w Hucie Krzeszowskiej, ale o wiele ważniejsze w tym kontekście jest to, że był żołnierzem oddziału Przysiężniaka i na dodatek po Grabie został mianowany jego zastępcą. A te, wg Autora artykułu, „resztki” pozbierane przez „Konara”, które wzięły udział w boju na Porytowym Wzgórzu, to bagatela ok. 90 – 100 ludzi.
W powyższym fragmencie Autor opisał wysadzenie mostu kolejowego w Tryńczy, stanowiącego część akcji o kryptonimie „Jula”. Tym trzecim, który odniósł najpoważniejszą ranę, był Andrzej Pawlicki ps. „Garda”. I prawie wszystko by się zgadzało, gdyby nie uzasadnione wątpliwości dotyczące wiarygodności relacji dotyczącej udzielania pomocy medycznej poszkodowanym w akcji przez samego Autora. Marek Pernal opisując odskok oddziału po wykonanej akcji m.in. na podstawie relacji „Gardy”, przedstawił następującą wersję wydarzeń: „Florian” [d-ca patrolu – Plumer] zadecydował, że „Jur” zajmie się odtransportowaniem „Gardy” w bezpieczne miejsce. Do eskortowania furmanki zgłosił się także na ochotnika „Dan”. Cała trójka (…) dotarła do ukrytej w lesie leśniczówki, gdzie przyjęto ich na nocleg i zaopiekowano się rannym. Następnego dnia „Jur” i „Dan” wsiedli na najbliższej stacji do pociągu i odjechali do Krakowa, natomiast „Garda” został przewieziony rowerem do pobliskiej wsi Smolarzyny. Tam pod opieką miejscowego weterynarza (który sugerował, że nogę należy amputować w szpitalu w Przeworsku) spędził około dwóch tygodni zanim udało mu się wrócić do Warszawy.” [podkr. – Plumer] (M. Pernal, Akcja „Jula” na Podkarpaciu, WPH Nr 2 z 1987, str. 139). I dalej opisując wyniki i ocenę akcji: „Gardę” udało się umieści w bezpiecznej melinie, gdzie pod opieką, niestety, tylko weterynarza, spędził kilkanaście dni. Potem (własnym staraniem!) dotarł do Warszawy.” [podkr. – Plumer] (tamże, str. 148). Poza tym z artykułu M. Pernala wynika, że w akcji lekko ranni zostali: reporter BIP-u o pseudonimie „Kalif” i anonimowy żołnierz miejscowej placówki zapewniającej ubezpieczenie. Nie ma informacji by, ktoś z eskorty „Gardy” odniósł obrażenia. Obie relacje różnią się znacząco jeśli chodzi zarówno o fachowość opieki medycznej jak i długość rekonwalescencji „Gardy” na Podkarpaciu.
Tak jak wspomniałem wyżej zrzutu dokonały 2 samoloty co jest bezspornie udokumentowane w książce K. Bienieckiego Lotnicze wsparcie Armii Krajowej. Pierwszy samolot w trzech nalotach dokonał zrzutu materiałowego, drugi w pięciu nalotach zrzutu osobowego i materiałowego.
W rzeczywistości wyrzucono 18 zasobników i 16 paczek. Natomiast ani w książce Bienieckiego ani w relacjach innych świadków owego wydarzenia nie ma informacji na temat uszkodzenia jednego ze spadochronów o podwozie samolotu.
Nie wiem skąd autor czerpał te informacje jednak nie są one prawdziwe. W rzeczywistości dwóch z nich kpt. Stanisław Trondowski i ppor. Maksymilian Klinicki brali udział w walkach o Tobruk w 1941 r., ppor. Tadeusz Tomaszewski to żołnierze PSZ najpierw we Francji, później W. Brytanii, pozostałych trzech po kampanii wrześniowej 1939 r. wylądowali w łagrach sowieckich a ZSRR opuścili z Armią Andersa (patrz J. Tucholski Cichociemni, K.A. Tochman Słownik Biograficzny Cichociemnych t. I – IV).
W dwóch powyższych zdaniach M. Pliś praktycznie podważył sens dokonywania zrzutów alianckich na terenach okupowanej Polski, co budzi zdziwienie tym bardziej, że sam był żołnierzem łańcuckiej AK (jak często podkreśla „lekarzem obwodu”). Albo powyższe krytyczne uwagi powstały na zamówienie ówczesnych notabli partyjnych albo Autor był „na bakier” ze znajomością uzbrojenia. Nie jest żadną tajemnicą, że na użytek członków ruchu oporu, nie tylko w Polsce ale w całej Europie, był produkowany przez Brytyjczyków pistolet maszynowy Sten na amunicję kalibru 9 mm typu Parabellum. Amunicja ta była powszechnie stosowana przez armię niemiecką w czasie II wojny, więc uwaga Autora w tej kwestii jest po prostu czystym nonsensem. Czy alianci w owym czasie rzeczywiście dysponowali dużymi zasobami zdobycznej broni niemieckiej to rzecz raczej dyskusyjna, tak jak i sens przerzucania jej do Polski. Natomiast rzekomy cel propagandowo – polityczny takiego postępowania to już czysta retoryka komunistów w powojennej Polsce.
Pomimo, że Autor nie brał udział w omawianych zdarzeniach, stawia siebie w roli eksperta, bo przecież trzy razy był na miejscu za dnia, wymierzył teren krokami i zasięgnął języka u ludzi miejscowych, a nikt z piszących o tym wcześniej tego nie zrobił (ciekawe skąd ta pewność?). I jakież to rewelacje stały się odkryciem Autora w wyniku przeprowadzonego rekonesansu?
Komentarz chyba jest zbyteczny.
Gdyby nie dotyczyło to tragicznych wydarzeń zakończonych śmiercią dowódcy oddziału wraz z chroniącym go żołnierzami pocztu, można by uznać powyższy opis za humorystyczny. W praktyce można to uznać za niestosowne brednie dyletanta. A na temat opowieści różnych ludzi dotyczących możliwości swobodnego przekraczania Sanu w owym okresie odsyłam do opinii Jerzego Pelca – Piastowskiego, którą cytowałem powyżej.
Nie wiem czy codzienność w okupowanej Polsce można określić mianem imponującej. Na pewno dla większości Polaków była nie lada wyzwaniem. Jednak wbrew twierdzeniu Autora niemal codziennie miały miejsce imponujące wydarzenia, które do dziś mogą fascynować nie tylko zawodowych historyków ale i amatorów – miłośników dziejów najnowszych.
Powyższe uogólnienie w rzeczywistości odnosiło się do frakcji, którą reprezentowali w Stronnictwie Ludowym działacze o wybujałych ambicjach politycznych, pokroju Władysława Jagusztyna. Autorka przypisała jego poglądy wszystkim członkom BCh na Rzeszowszczyźnie a to teza wysoce niesprawiedliwa. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że u podstaw podjęcia podziemnej działalności zbrojnej większości zwykłych żołnierzy BCh leżał przede wszystkim właśnie „solidaryzm narodowy w imię patriotyzmu”, o czym świadczy m.in. fakt, iż wielu z nich przed utworzeniem BCh wstąpiło do AK. Na temat „przymiotników” krążył w czasach PRL taki dowcip: „Jaka jest różnica między demokracją a demokracją socjalistyczną? – Taka sama jak między krzesłem i krzesłem elektrycznym.”
A tu Autorka potwierdza w nieco zawoalowany sposób, że jednak nie wszyscy ludowcy walczyli o Polskę z „przymiotnikiem”, a już na pewno nie taką jaką proponowała PPR i marionetkowy PKWN. Byli też tacy, którzy wierzyli, że władzę można przejąć w wyniku demokratycznych wyborów. Niestety nie znali oni wówczas różnicy pomiędzy demokracją a demokracją socjalistyczną i sądzili, że Stanisław Mikołajczyk nie tylko wygra wybory ale i stanie na czele legalnego rządu. Niestety, i tu trzeba się zgodzić z Autorką książki, ich droga była zdecydowanie trudniejsza, gdyż byli zastraszani, często z długimi wyrokami lądowali w ubeckich więzieniach a niekiedy padali ofiarami skrytobójczych mordów. Co innego Władysław Jagusztyn, jego za zasługi dla nowej władzy czekała świetlana kariera.
I dalej w przypisie nr 80 do powyższej informacji:
Powyższe oznacza, że Władysław Jagusztyn już podczas akcji scaleniowej, realizował własną politykę, i to wbrew rozkazom Komendy Głównej BCh. Czy taką działalność można uznać za chwalebną? Pozostawiam ocenie czytelników.
Jest to zupełnie fantastyczny opis akcji, której nie było. Na trasie Przeworsk – Leżajsk jest tylko jeden most na Wisłoku, w Tryńczy. Jedynego wysadzenia tego mostu jak wiemy dokonały w nocy z 5/6 kwietnia 1944 r. grupy dywersyjne AK, ze stołecznego baonu „Zośka”. Wojska sowieckie wkroczyły na te tereny w lipcu 1944 r. i nikt nie słyszał o powtórnym wysadzeniu mostu w lecie 1944 r. W przypisie Autorka powołuje się na relację „Jana Gdańskiego, który także pisze o akcji na posterunek w Grodzisku Dolnym” (przypis nr 132, str. 387). Przypominając fakt, że akcję na posterunek policji granatowej w Grodzisku Dolnym wykonał oddział AL, mamy obraz całości.
Absurdalność tych zarzutów chyba nawet obu Panom (Hamplowi i Samborskiemu) wydała się tak oczywista, że woleli pominąć ten fragment raportu Jagusztyna (z maja 1944 roku!). Ciekawa, że ta „ziejąca nienawiścią” do „Ojca Jana”, NOW i AK ludność Zasania do dziś czci pamięć swoich rzekomych „dręczycieli” a jakoś nie pała chęcią uhonorowania oddziałów LSB, które Wilbik-Jagusztynowa przedstawia jako jej obrońców? Zresztą Autorka w swej książce uchyliła rąbka tajemnicy i wyjawiła prawdziwe intencje swego męża.
Powyższa relacja Autorki potwierdza, że Wł. Jagusztyn, w oczach komunistów zapewne zasługiwał na najwyższe zaszczyty. Wszak miał na swoim koncie szereg „zasług”, gdyż nie tylko przeciwstawiał się scaleniu z AK na Rzeszowszczyźnie. Dodatkowo w swej gorliwości uczynił o wiele więcej, przekazał jeden z podległych mu oddziałów do 1 Brygady AL, gdzie jego człowiek objął stanowisko szefa sztabu. I jak by tego było mało uczynił to wbrew stanowisku politycznego kierownictwa SL jak i w tajemnicy przed jego delegatem na Rzeszowszczyźnie. Mało, by zorientować się w ambicjach Jagusztyna? No to dorzućmy jeszcze małe co nieco.
Prawda, że stanowi to powód do „chwały”?!
Radykalny ludowiec, przed wojną organizator strajków chłopskich, więzień Berezy Kartuskiej, rzekomo w czasie okupacji przeciwnik polityczny AK, wydawałoby się idealny kandydat do współpracy z PKWN, po wkroczeniu Sowietów na tereny Polski, zmienia swoje stanowisko. Zaleca zakończenie akcji scaleniowej i odmawia współpracy z PPR. Ciekawe? Pewnie, że ciekawe, bo właśnie taka postawa „Zawojny” była powodem wydarzeń, które miały nastąpić już w kwietniu 1945 r. Ale po kolei.
Kolejny przykład podjęcia przez Jagusztyna w tamtym okresie, na własną rękę, działań sprzecznych z wytycznymi zarówno władz politycznych jak i wojskowych Stronnictwa Ludowego.
Wśród tych „niektórych”, sprzeciwiających się kontaktom z PKWN, był ten najważniejszy, tj. delegat „Rocha” na Rzeszowszczyźnie. Pomimo to „Oracz” prowadził swoją politykę wbrew jego zastrzeżeniom. W grudniu do Lublina udała się delegacja rzeszowskiej komendy podokręgu BCh, która przeprowadziła tam m.in.:
Myślę, że powyższa informacja nie wymaga jakiegoś specjalnego komentarza. Efektem wizyt działaczy „Chłostry” w Lublinie oprócz nasilających się konfliktów z AK na terenie Rzeszowszczyzny, były także aresztowania i wywózki do sowieckich łągrów działaczy podziemia niepodległościowego. Jednak w tym miejscu nie mniej istotne wydają się dalsze losy czołowych działaczy SL w okręgu krakowskim. W styczniu 1945 roku Wł. Jagusztyn postanowił powiadomić komendanta okręgowego BCh Narcyza Wiatra („Zawojna”) o rozpoczęciu na Rzeszowszczyźnie akcji ujawniania oddziałów żołnierskich oraz o swoich decyzjach w stosunku do PKWN. W tym celu delegował do Krakowa Jana Jankowskiego („Biały”).
Dalej następuje splot dziwnych wydarzeń.
W tej dość lakonicznej informacji podanej przez Autorkę książki, brakuje jakiejkolwiek wzmianki na temat okoliczności śmierci bądź co bądź komendanta okręgowego BCh. Narcyz Wiatr został zastrzelony z inspiracji myślenickiej placówki NKWD przez Stanisława Paryłę oraz znającego go osbiście Jana Tomana, funkcjonariuszy PUBP w Myślenicach, byłych bechowców. Do sprawy tego morderstwa próbowano powrócić w 1956 roku, jednak bezskutecznie a akta sprawy zaginęły zaraz po jej zamknięciu. (Patrz biogram Narcyza Wiatra w Małopolski Słownik Biograficzny Uczestników Działań Niepodległościowych 1939-1956 tom 1 i http://pl.wikipedia.org/wiki/Narcyz_Wiatr). Na tym jednak nie koniec „zbiegów okoliczności”.
Trudno nie zgodzić się tezą z Autorki, że śmierć W. Kojdra zakończyła pewną epokę w dziejach ruchu ludowego na Rzeszowszczyźnie. Co do oskarżeń, skierowane zostały one pod niewłaściwy adres, choć należy domniemywać, że Wilbik-Jagusztynowa uczyniła to mając pełną świadomość, iż są one fałszywe. Na przełomie roku 1945/46 w zasadzie wszyscy członkowie podziemia niepodległościowego na Rzeszowszczyźnie wiedzieli, że mordu na Kojdrze dokonali funkcjonariusze rzeszowskiego WUBP. W Zeszytach Historycznych WiN-u nr 11 z 1998 Grzegorz Ostasz opublikował Raport „Brygad Wywiadowczych” WiN w sprawie śmierci Władysława Kojdra. We wstępie czytamy: „Od zbrodni popełnionej na Władysławie Kojdrze minęły pięćdziesiąt dwa lata. Sprawców nie wykryto. Śledztwo, które na przełomie roku 1945 i 1946 prowadzili funkcjonariusze rzeszowskiego UB i MO, tylko na pozór było przykładem nieudolności i opieszałości. W istocie zacierało ślady.” [podkr. – Plumer] (str. 217). Minister bezpieczeństwa publicznego Radkiewicz, winą za śmierć Kojdra obarczył „terrorystyczne bandy NSZ i agentów Andersa”. „Tymczasem w odczuciu społecznym sprawcami porwania i mordu byli funkcjonariusze „bezpieczeństwa publicznego”. (str. 217). Po latach trudno w stu procentach wskazać sprawców zbrodni, jednak istnieją bardzo mocne poszlaki wskazujące na WUBP Rzeszów, jako instytucję odpowiedzialną za jej dokonanie. Raport BW WiN trafił także do ówczesnego kierownictwa PSL. Ponadto „Ludowcy na własną rękę próbowali ustalić, czy Kojder jest więziony na zamku Lubomirskich w Rzeszowie, czy też w areszcie rzeszowskiego WUBP.” (str. 219, przypis nr 8). Czy możliwe jest by Autorka mogła o tym nie wiedzieć? Wydaje się to wręcz nieprawdopodobne. |
topgun - 2014-02-16 21:56:33 |
Zapraszam na stronę www: |
Plumer - 2014-03-17 20:10:57 |
Witam, |
genek72 - 2014-03-17 21:01:16 |
Post o Halifaxie został przeniesiony do historii |